My, dzieci z dworca Zoo napisy - Christiane F. - Wir Kinder.vom.Bahnhof.Zoo_1981.PL.720p.Custom(Leon 345) - Polski Add OpenSub search Step 1 Click the "Accept and +Add" button to download OpenSub search Chrome Extension.
"My, dzieci z dworca Zoo" to wyczekiwany serial zwłaszcza dla fanów głośnej publikacji dziennikarzy "Sterna", czyli Kai Hermann i Horsta Riecka, której bohaterką była Christiane Felscherinow. Książka "My, dzieci z dworca Zoo" po raz pierwszy ukazała się w roku 1978. Do Polski trafiła w 1984. Po raz kolejny zyskała u nas popularność wraz z czwartym wznowieniem, pod koniec lat 90. Dzięki temu następne pokolenie czytało historię dzieciaków żyjących na dworcu Zoo w Berlinie Zachodnim, gdzie ciało było najcenniejszą walutą, za którą można było kupić najbardziej pożądane używki, z H na czele. Heroina zdominowała wówczas życie wielu nastolatków uciekających z domów przed przemocą, ubóstwem, niezrozumieniem. Swoją metę znajdowali na dworcu. Pierwotnie dziennikarze "Sterna" zamierzali porozmawiać z Christiane na temat problemów współczesnej młodzieży, z czasem jednak ich rozmowy skupiły się na losach samej Christiane, która mimowolnie stała się twarzą pokolenia X. Pomysł, aby na nowo zekranizować historię Christiane (pierwszy był film fabularny z 1981 roku), wydawał się dość ryzykowny, ponieważ Christiane opowiada o wydarzeniach z lat 1975-1977, które pokoleniu obecnych młodych dorosłych mogą wydawać się obce bez znajomości odpowiedniego kontekstu kulturowego i społecznego. W końcu mowa o czasach, gdy dla nastolatków najważniejsze były subkultury. Silna identyfikacja z określoną kulturą muzyczną stanowiła trzon tożsamości każdego dzieciaka pogubionego w codzienności. Jedynym filarem była dla niego chociażby twórczość Davida Bowie. Z tego powodu jednym z głównych bohaterów serialu stał się wizerunek i muzyka tego artysty, będącego także ikoną dla szóstki znajomych wspólnie spędzających czas na dworcu Zoo i w klubie "Sound". My, dzieci z dworca Zoo – manifest pokolenia X Niemiecki serial, który od jutra będzie dostępny na HBO GO, jeszcze przed premierą bywał porównywany do "Euforii", ale jednak – mimo podobnej tematyki, czyli problemu uzależnień wśród nastolatków – sporo je różni. Między innymi fakt, że znajomi, których wspomina i opisuje Christiane, nie mieli dostępu do wiedzy na temat używek, detoksu i ucieczki przed nałogiem, jaki posiadają współcześni nastolatkowie. W książce "My, dzieci z dworca Zoo" czuć wyraźnie lata 70., a tym samym beztroskę i nieświadomość, że za chwilę świat opanuje kolejna plaga, czyli HIV i AIDS. Brak wiedzy na temat skutków dzielenia jednej strzykawki do iniekcji był dość powszechny, co dzisiaj byłoby trudne do uwierzenia, gdy mowa o bohaterach takich seriali jak "Euforia", pewnie poruszających się w środowisku cyfrowym. Christiane (w tej roli Jana McKinnon) poznajemy w niezwykłym dla niej dniu. Dziewczyna wychodzi z domu, wsiada do windy, żeby wydostać się z budynku i tuż po naciśnięciu guzika, winda ma awarię. Christiane wychodzi z tego bez szwanku, mimo że powinna być mocno poturbowana. Uznaje to za cud i znak, że ma sporo szczęścia, które od teraz nazywa "nieśmiertelnością". W szkole zaczyna kolegować się ze Stellą, bardziej doświadczoną od Christiane, jeśli chodzi o eksperymenty z różnymi używkami. Póki co, dla Christiane palenie papierosów Marlboro wydaje się sporym wyczynem. Z czasem poznaje też Babsi i kolegów: Axela, Michi i Benno. Paczka znajomych imprezuje w klubie "Sound", szuka pieniędzy na kolejne dragi i pracuje albo uczy się w przerwach pomiędzy kolejnymi imprezami. Ośmioodcinkowy serial (widziałam już całość) przedstawia historię Christiane i dzieciaków z dworca Zoo oraz ich krętych życiowych ścieżek. Dziewczyna zaczyna jako niesprawiająca większych problemów uczennica, której jedynym występkiem może być podkradanie od matki jej butów na obcasie. Poza tym uczęszcza do szkoły, przeżywa pierwsze zakochanie i szuka sposobu na wbicie się do paczki Stelli. Wydaje się, że z tej drogi trudno jest zboczyć. Okazuje się jednak, że wręcz przeciwnie – w ciągu dekady można całkowicie wywrócić swoje życie do góry nogami. Teoretycznie wiemy, że Stella chce poskładać swoją rodzinę w całość i zmusić matkę do leczenia alkoholizmu, Christiane chciałaby, żeby jej rodzice się nie rozstali, Axel ma sporo muzycznych fascynacji i talentów, a Michi i Benno chcą ocalić życie psa Benno. Z czasem jednak priorytety, cele, marzenia gdzieś im umykają i brakuje nawet siły, żeby posprzątać pokój. Obniżają standardy i mieszkają w ruderze coraz mniej przypominającej dom. W tym wszystkim chyba tylko David Bowie i jego muzyka są jeszcze ważne, chociaż nie na tyle, żeby nie odsprzedać biletów na jego koncert, a środków ze sprzedaży nie przeznaczyć na 4,5g H. My, dzieci z dworca Zoo, czyli euforyczne uniesienia Obsada serialu jest bardzo mocna i wszyscy młodzi aktorzy radzą sobie świetnie. Poza Janą McKinnon, w serialu występują: Michelangelo Fortuzzi jako Benno, Lea Drinda jako Babsi, Lena Urzendowsky jako Stella, Jeremias Meyer jako Axel oraz Bruno Alexander jako Michi. Dobrze obsadzeni, każdy z innej bajki, świetnie prezentują dworcową młodzież i jej problemy. Poważne zarzuty można mieć do zbytniej dbałości o estetykę ich stylu i licznych outfitów. Kto czytał książkę, ten wie, że życie na dworcu to przede wszystkim brudne ubrania, brudne toalety, brak miejsca do mycia, jedzenia, odpoczynku. Wszystko to wpływa na wygląd i kondycję człowieka. Gdy jednak spoglądamy na bohaterów serialu, mamy wrażenie że urwali się z sesji zdjęciowej jakiegoś modowego czasopisma. W serialu nawet iniekcja wygląda jak estetyczny performens. Podobnie jest, gdy mowa o wnętrzach, pięknie wystylizowanych na retro przełomu lat 70. i 80. Meblościanki, krzesła, fotele, rośliny doniczkowe idealnie pasują do domów z wczesnych ejtisów. Równie klimatycznie jest we wnętrzach knajp, zakładów pracy czy nocnych klubów. Nieco zbyt klimatycznie jak na miejsca, w których bohaterowie ciągle coś sobie wstrzykują, wymiotują, generalnie – nie panują nad swoją fizjologią. Bez muzyki ten retro serial by nie istniał. Usłyszymy więc największe hity przełomu lat 70. i 80. oraz sporo muzyki Davida Bowie, o którym już wspominałam. Christiane i jej przyjaciele wydają się kompletnie pogubieni w rzeczywistości. Coraz bardziej desperacko zawierają przyjaźnie, wchodzą w związki, szukają pracy, czasem też powracają na łono rodziny (najczęściej żeby ukraść ostatni wartościowy przedmiot, który wciąż znajduje się w domu). Gdyby szukać podobieństwa do innego serialu powstałego na kanwie publikacji książkowej, to warto wspomnieć szwedzką trylogię autorstwa Jonasa Gardella pt. "Nigdy nie ocieraj łez bez rękawiczek". Jest ona skupiona na epidemii AIDS w Szwecji, ale podobnie przedstawia wątki dotyczące sfery płatnych usług seksualnych, a także uzależnień osób zajmujących się sexworkingiem. My, dzieci z dworca Zoo – dla kogo jest ta historia? Reżyserem serialu jest Philipp Kadelbach ("SS-GB", "Generation War"), który jest także jednym z jego głównych twórców wraz z Annette Hess ("Weissensee", "Ku'damm 56", "Ku'damm 59"). Hess pełni także obowiązki głównej scenarzystki i producentki kreatywnej. Ten duet postawił na to, aby opowiedzieć znaną poprzednim pokoleniom historię Christiane F., której losy była absolutnym zaprzeczeniem szczęśliwego dzieciństwa (dziewczyna mając 13 lat, sięgnęła po heroinę). Mimo że w serialu opowiada się o latach 70. i 80., to jednak język tej opowieści jest odmienny od tego, jak mówiono o problemie uzależnień, gwałtów, przemocy domowej kilka dekad wcześniej. Postawiono na uwspółcześnienie rozmów nastolatków tak, aby trafić do najmłodszych pokoleń widzów. Bohaterowie są starsi niż książkowi, przez co możemy uznać, że to "prawie dorośli" (w książce mają około 13-15 lat, a w serialu 16-18). Serial traci więc na mocnym uderzeniu przez "wygładzenie" metryk swoich bohaterów, dodanie im odrobiny dojrzałości. Z pewnością przyciągnie uwagę młodej publiczności, ale osobom, które czytały książkę i oglądały film z 1981 roku, może nie przypaść do gustu z uwagi na zmiany fabularne, zupełnie nową estetykę i sprofilowanie na nowego widza. Takiego, który nie pamięta głośnych debat publicystycznych i recenzji kolejnych wznowień "My, dzieci z dworca Zoo". My, dzieci z dworca Zoo od 27 lutego na HBO GO
1 ostatni / Katherrine. Forum odcinka My, dzieci z dworca Zoo (2021) s01e01 Szczeniaki - Sprawdź informację o tym odcinku: obsada, twórcy, galeria i forum odcinka. Kiedy pracowałem w całodobowej księgarni na Dworcu Centralnym, widziałem, jak faceci podchodzili do młodych, wychudzonych dziewczyn i znikali z nimi na końcu korytarza. To nie był ładny widok. Nigdy taki nie powinien być. Twórcy serialu “My, dzieci z dworca Zoo” chyba o tym nie wiedzieli. Udało im się za to coś, czego się nie spodziewałem — sprawili, że historia Christiane stała się mi obojętna. Historia uzależnionej nastolatki opisana w książce “My, dzieci z dworca Zoo” powraca po 43 latach za sprawą nowego serialu na HBO Serial jest adaptacją książki, pokazuje losy szóstki nastolatków z Berlina Zachodniego, których połączy przyjaźń, a później wspólne narkotyczne zatracenie. Heroina to jednak drogie hobby i pieniądze szybko się kończą Oglądamy dramat o nieletnich narkomanach i dziecięcej prostytucji, ale twórcy serialu doszli do wniosku, że nawet coś tak strasznego musi wyglądać “cool” Sposób przedstawienia ich świata sprawia, nie wierzę w ich siniaki pod oczami, ich tragedia jest dla mnie umowna Więcej recenzji znajdziesz na stronie głównej Książka “My, dzieci z dworca Zoo” to wstrząsające zeznanie nieletniej Christiane F. o rzeczach, jakich doświadczyła, będąc uzależnioną od heroiny 14-latką. Żeby dostać kolejną działkę, sprzedawała swoje ciało na ulicy. Ta książka jest także zapisem wydarzeń, jakie spotkały paczkę jej najbliższych znajomych, z których część nie przeżyła z powodu nałogu. Historia uzależnionej nastolatki powraca po 43 latach za sprawą nowego serialu na HBO GO. Od razu powstaje pytanie, jak na “odświeżoną” wersję historii zareagują osoby pamiętające ten tytuł jeszcze z lat 80. i 90., no i co równie ważne: czy po tak długim czasie losy dzieciaków z Zachodniego Berlina zainteresują odbiorcę nowego pokolenia, dzieciaków z własnymi aktualnymi problemami? Niewątpliwie twórcy serialu dołożyli starań, by tak było. Niekoniecznie z korzyścią dla opowiadanej historii. "My, dzieci z dworca Zoo" serial HBO na postawie książki Foto: HBO GO Twórcy uprzedzają, że całość jest jedynie inspirowana historią Christiane F. i część prezentowanych postaci i wydarzeń to fikcja. Głównymi bohaterami są tu więc Christiane, Stella, Babsi, Axel, Michi i Benno — szóstka nastolatków, których połączy przyjaźń, a później wspólne narkotyczne zatracenie, które ostatecznie doprowadzi do tragedii. Chociaż nasza szóstka pochodzi z różnych klas społecznych, ich wspólnym mianownikiem stają się przede wszystkim toksyczne relacje w domu z bliskimi lub ich całkowity brak. Nieśmiała Christiane musi przyglądać się stopniowemu rozpadowi małżeństwa rodziców, a nawet i bronić matki przed przemocowym ojcem. Sprawiająca wrażenie pewnej siebie Stella prowadzi ciągłą walkę o utrzymanie w trzeźwości swojej matki alkoholiczki. Pochodząca z wyższych sfer delikatna Babsi podlega ciągłej musztrze przez zimną i apodyktyczną babcię, chcącą za wszelką cenę zrobić z dziewczynki “prawdziwą damę”. Pewny siebie Benno nie ma praktycznie żadnych rodzinnych relacji, żyje więc w brudnej klitce z zabiegającym o jego sympatię Michim. No i jest jeszcze Axel, sympatyczny i dobroduszny chłopak znikąd, którego przez pewien czas definiuje praca w fabryce. Jednym z głównych czynników, który popycha ich w stronę ciągłych imprez w nocnym klubie i coraz twardszych narkotyków, to właśnie brak komunikacji i zrozumienia ze strony opiekunów oraz poczucie przynależenia do paczki, gdzie wszyscy trzymają się razem i wspólnie ćpają. Heroina to jednak drogie hobby i pieniądze szybko się kończą. Nasi bohaterowie decydują się więc robić coraz więcej i więcej, by zdobyć kolejną działkę. Prostytuowanie się staje się dla nich szansą na stały dostęp do towaru. Atrakcyjne życie młodych narkomanów I tu zaczyna się mój problem z serialem, bo chociaż wzięto na warsztat bardzo mocną historię skłaniającą do dyskusji na temat decyzji podejmowanych w młodym wieku, które rzucają cień na resztę życia lub wręcz to życie niszczą, to można odnieść wrażenie, że twórcy postanowili uatrakcyjnić całość, kładąc szczególny nacisk na dopieszczenie warstwy wizualnej. Jest tu kilka scen żywcem wyjętych z “Trainspotting”, no i fajnie, ale to, co niepokojąco wysuwa się na pierwszy plan, to że wszystko jest tu… zbyt czyste, za ładne. Jakby prezentowany świat został przefiltrowany, instagramowany, tak by było estetycznie dopracowane, jak spod linijki. Obserwujemy to wszystko w akompaniamencie co rusz pojawiających się utworów — klasyki przeplatają się z nowszymi piosenkami mającymi wywołać u nas konkretny nastrój. Ten miks bodźców sprawia jednak, że doznaję dysonansu poznawczego, bo przecież oglądam dramat o nieletnich narkomanach i dziecięcej prostytucji, ale twórcy serialu doszli do wniosku, że nawet coś tak strasznego musi wyglądać “cool”. Fun Fact: jeżeli ktoś przestanie oglądać serial w połowie, czyli przy czwartym odcinku, może nawet dojść do wniosku, że wspólne ćpanie paczki znajomych to najlepsza rzecz, jaka ich spotkała w tym smutnym, szarym świecie. Nawet gdy wszystko zaczyna się już sypać w życiach tych nastolatków, ja już nie wierzę w ich siniaki pod oczami, to zmęczenie i bezradność — ich tragedia jest dla mnie umowna, tak samo jak przedstawiony tu świat kipiący nihilizmem i zwyrodnialcami. Twórcom serialu udało się coś, czego się nie spodziewałem — sprawili, że historia Christiane stała się mi obojętna. Na domiar złego początek i koniec serialu zamyka się klamrą sugerującą, że cała ta historia była jedynie smutnym epizodem w życiu głównej bohaterki, dzięki któremu czuje się teraz niezwyciężona. "My, dzieci z dworca Zoo" serial HBO na postawie książki Foto: HBO GO My dzieci z dworca Zoo - Christiane i Babsi Foto: HBO GO Historię „My, dzieci z dworca Zoo” przeniesiono już raz na duży ekran No ale przecież serial jedynie inspiruje się prawdziwym życiem, które takie piękne już nie jest. Warto w tym miejscu przypomnieć, że historia spisana przez dziennikarzy Kaia Hermanna i Horsta Riecka i wydana w formie książki w 1978 r. została przetłumaczona na 30 języków i sprzedała się w nakładzie ok. 5 mln egzemplarzy. To pozycja szalenie ważna, bo z jednej strony pokazywała narkotyczny “krajobraz” Berlina Zachodniego pod koniec lat 70., do którego wreszcie mogli zajrzeć przeciętni obywatele. Z drugiej “My, dzieci z dworca Zoo” dokonywała bolesnej wiwisekcji na apatycznym społeczeństwie, które było żyzną glebą dla tego dramatu, jak i rzucała światło na problem dysfunkcyjnych relacji w niemieckich rodzinach. Marazm, poczucie bezsilności i przemoc domowa — to wszystko było preludium do dramatu nastolatków, dla których uprawianie seksu za pieniądze z obcymi ludźmi i wkuwanie sobie igieł w brudnych dworcowych kiblach przestało być czymś nadzwyczajnym, a stało się codziennością. Historię „My, dzieci z dworca Zoo” przeniesiono już raz na duży ekran w 1981 r. i był to druzgoczący emocje obraz pełen brudu i smutku, który zostanie w waszej pamięci na długo. W mojej został. Mówi się, że ten film jest kultowy tak samo jak książka. Słusznie. Historia o uzależnieniu Warto w tym miejscu dodać, że Christiane F., czyli tak naprawdę Christiane Vera Felscherinow, nigdy tak naprawdę nie uwolniła się od środków odurzających. Po wydaniu książki i po premierze filmu w 1981 brylowała na amerykańskich salonach wśród śmietanki towarzyskiej świata filmu i muzyki z Los Angeles. Jak jednak wspominała w wywiadach, zwykli ludzie woleli trzymać się od niej z dala — obserwować z zafascynowaniem, jak najbardziej, ale z odległości, jak jakiś okaz. Traf chciał, że jej historia o uzależnieniu z czasem stała się jej życiowym źródłem dochodu w postaci wpływów ze sprzedaży książek. W 2013 r. opowiedziała w jednym z wywiadów, że pije dużo alkoholu i zażywa metadon, dzięki czemu nie sięga po strzykawkę. Podejrzewała wtedy, że przez swoją chorobę — nabawiła się marskości wątroby — nie zostało jej wiele lat. W 2014 r. opublikowano jej autobiografię zatytułowaną “Życie mimo wszystko”. "My, dzieci z dworca Zoo" serial HBO na postawie książki Foto: HBO GO Uzależnienie i dziecięca prostytucja to nie jest ładny widok Pierwszy raz dowiedziałem się o istnieniu “My, dzieci z dworca Zoo” w pierwszej połowie lat 90. na jednym z wakacyjnych obozów, na który wysłali mnie rodzice. Pamiętam, że już wtedy tytuł owiany był legendą lektury, której “rodzice nie chcą, byśmy znali”, bo są w niej treści nieodpowiednie dla młodego człowieka. Oczywiście uważam, że jest zupełnie na odwrót i to właśnie młodzi ludzie powinni poznawać tę historię, zobaczyć w niej swoich rówieśników i to, jak kruchym jest nasze życie. Traf chciał, że lata później, kiedy byłem dwudziestoparolatkiem, zatrudniłem się na czas wakacji do całodobowej księgarni na Dworcu Centralnym. Słowo księgarnia jest tu użyte trochę na wyrost, bo miejsce przypominało bardziej kiosk w jednym z długich podziemnych korytarzy. Sprzedawano tam książki i komiksy, które podróżni mogli kupić niezależnie od pory dnia czy nocy. To było na długo przed generalnym remontem tego miejsca. W nocy klientów było oczywiście mniej, więc mogłem spokojnie czytać najciekawsze tytuły, ale to nie znaczy, że nic się nie działo. Dworzec tętnił życiem przez całą dobę — po prostu w nocy było trochę ciszej, ale wciąż słychać było śmiechy i kłótnie podczas późnych powrotów do domu. W weekendy pijani ludzie śpieszyli się na swoje nocne autobusy. Byli też bezdomni, którzy korytarzami ciągnęli na wózkach całe swoje dobytki, prawdopodobnie przepędzeni z jakiegoś wcześniejszego miejsca przez służby porządkowe. Czasami podchodzili do okienka coś wybełkotać lub pogadać o życiu, które kiedyś mieli. Gadaliśmy. Widziałem też, jak faceci z teczkami podchodzili do wychudzonych dziewczyn w kilkudniowych ubraniach, które mogłyby być moimi rówieśniczkami i proponowali im coś na ucho, by później zniknąć wspólnie na końcu korytarza. To nie był ładny widok. Nigdy taki nie powinien być. Twórcy serialu “My, dzieci z dworca Zoo” chyba o tym nie wiedzieli. Serial “My, dzieci z dworca Zoo” ma osiem 50-minutowych odcinków i od dziś można go oglądać na HBO GO, a w kwietniu na HBO. Zobacz także: Audioriver goes green
\n\n\n \n recenzja filmu dzieci z dworca zoo
My, dzieci z dworca Zoo (1981) Film niezwykle drastyczny, przejmujący i smutny, ale z tego powodu także bardzo potrzebny. Powstał na podstawie książki dokumentalnej o tym samym tytule i opowiada historię młodej narkomanki Christiane Felscherinow mieszkającej w Berlinie Zachodnim w latach 70-tych.
Książka, która wzbudza w czytelniku głębokie poruszenie. Czytając wczuwamy się w historię młodej narkomanki- z pozoru normalnej dziewczyny, która z czasem wpada w złe towarzystwo, przez które zaczyna swoją przygodę ze światem używek. Uświadamiając sobie, że ta historia miała miejsce i że takie rzeczy dzieją się naokoło nas, nie możemy wyjść z zszokowania. Książka wprowadza nas w ten gorszy wiat, który tak łatwo przeoczyć. Zauważamy co dzieje się za plecami nieświadomych rodziców, nauczycieli czy nawet przyjaciół- którzy wydawali się bliscy. Sięgając po te przemyślenie Christiane F. dowiadujemy się jak wygląda jej codzienne życie. Jesteśmy przy niej w momencie zażycia jej pierwszej dawki heroiny, przy jej pierwszym seksie, przy jej staczaniu się na dno. Każdy z nas- czytelników, nie jest w stanie przebrnąć przez tą historię bez chociaż krzty współczucia, lecz główną emocją jaka nam przy tym towarzyszy jest przerażanie. Czy książka mi się podobała? Nie sądzę, że książki tego typu powinny się podobać. Takie rzeczy powinny przede wszystkim otwierać oczy tym, którzy widzą świat jako idealny zbiór materii. Każdy człowiek powinien być świadomy tego, co dzieje się za naszymi plecami. Moim zdaniem powinna być to lektura obowiązkowa w szkole lub chociaż każdy z nas powinien mieć z nią styczność w młodym wieku- najlepiej w okresie buntu.
XX wieku. Jej rozmowy z Kaiem Hermannem i Horstem Rieckiem stały się później podstawą dla bestsellerowej książki, “My, dzieci z dworca Zoo”, a w dalszej przyszłości również dla filmu, a nie tak dawno dla serialu produkcji Amazon Studios, Wilma Film, Constantin Television i Cattleya. Pierwsze co przychodzi mi na myśl o książce to wstrząsająca. Jednak dlaczego życie codzienne jest dla nas wstrząsające? Coś co się dzieje obok nas, na co sami chcemy przyzwolić legalizacją marihuany. Uważa się, że „coś zakazanego” smakuje o wiele lepiej, czyli kiedy „marycha” będzie powszechnie dostępna nikt nie będzie po nią sięgał. Sama trzymałam stronę legalizacji bez zastanowienia, uważałam środki odurzające za oczywiste jak papierosy czy alkohol. Czy to na pewno dobre wyjście dla osób uzależnionych? Czy jeszcze bardziej ich nie krzywdzimy podając im śmierć na tacy? Marihuaną się nie zabijesz, aczkolwiek wkrótce, kiedy już się przyzwyczaisz przestanie dawać „dobrego kopa” i poszukasz czegoś była i Christiane zwykła nastolatka z Berlina Zachodniego. W wieku dwunastu lat zaczęła palić haszysz w klubie „Haus der Mitte”. Jak sama opisuje chciała się przypodobać tamtejszemu społeczeństwu. Chciała być zauważana przez starszych chłopaków. Chciała być akceptowana, co moim zdaniem było spowodowane przez brak tolerancji w domu i przemoc doznawana przez niespełnionego ojca. Dzięki temu Christiane dostała szybką i bolesną lekcję życia, które tylko utwierdziło ją w przekonaniu, iż bytowanie na trzeźwo to jeden, wielki zawód. Chciała do kogoś należeć, być w paczce przyjaciół, z którymi łączyło ich osiągnięcie jak największego kopa bez udziału heroiny. Wszyscy zażywający hasz wiedzieli, że jak raz spróbujesz hery łatwo z tego nie wyjdzą, a standardowym zakończeniem tej przygody jest śmierć samobójcza zwana „złotym strzałem”. Po pewnym czasie co kolejni znajomi Christiane zaczęli „niuchać” herę, a ona nie mogła być tchórzem, dlatego spróbowała. Tak właśnie się zaczęło. Z czasem niewinna zabawa zaczęła przybierać coraz bardziej tragiczne formy. Nastolatka wmawiała sobie, iż nie jest uzależniona fizycznie i w każdej chwili może skończyć, bo goryczy prawdy nie mogła przełknąć. Kolejne strony to opis walki z własnymi słabościami na odwyku Jednak po co walczyć, gdy nie ma się dla kogo? Po co „być czystym” skoro wszyscy znajomi są na haju?Kiedy czytałam powieść od razu rzuciły się w oczy zdjęcia narkomanów umieszczone w środku . Na pierwszym z nich widnieje Detlef oraz na ostatnim. Zdumiewająca jest różnica między dwiema fotografiami zrobionymi w małym odstępu czasu. Niesamowite jak heroina może zniszczyć doszczętnie cały organizm. Z przystojnego chłopaka zmienił się w wrak, samą skórę i kości, która wygląda na około czterdziestu lat. Czasem trudno uwierzyć, że to było naprawdę, iż bohaterowie nie byli wymysłem autorki, a wszystkie zdarzenia są odwyk Christiane przeżywałam z wypiekami na twarzy „połykając” kolejna strony, ale to nic porównując moje emocje związane z pojawieniem się w powieści Detlefa, którego szczególnie polubiłam. Obrzydliwe, ale jednocześnie niecodzienne były ich poświęcenia cielesne dla heroiny. Mogli się puszczać za działkę, mogli kłamać i oszukiwać siebie nawzajem, byle, żeby władować sobie jak książka, która powinna być przestrogą dla młodych nastolatków, którzy coraz bardziej odważnie „smakują życia”. Po przeczytaniu lektury zmieniłam swoje stanowisko w związku z marihuaną. Dziewczyna zerwała kontakty z narkotykami tylko dzięki temu, iż nie mogła w pewnym momencie się do nich dostać. Gdyby mogła kupić działkę w sklepie spożywczym na pewno nie dożyłaby dnia dzisiejszego. Strach przed policją też jest hamulcem dla większości nastolatków, którzy boją się mieć styczność z prawem. Nie zapominajmy o konsekwencjach zdrowotnych. W biografii dziewczyna często podkreśla jak wyniszczoną ma wątrobę, że nie może jeść nic innego oprócz jogurtów, jak często miała żółtaczkę, jest to książka o ludzkich słabościach, które potrafią nas wepchnąć na samo dno.

Bez wątpienie Dzieci z Dworca Zoo nie są jakimś przełomem. Ot, mamy dobrze wykorzystane utwory pasujące tekstem i muzyką do klimatu obrazu, ale nie jest to niczym nowym i rewolucyjnym. Także słuchalność płyty, miłośnikom typowej orkiestrowej tapety może nie przypaść do gustu (intrygujące, choć nieco archaizujące elektroniczne

Berliński underground, narkomania i prostytucja nieletnich. Wokół tych kontrowersyjnych tematów oscyluje historia Christiane F., która w 1981 roku doczekała się filmowej adaptacji. Jak na tle książkowego oryginału i jego ekranizacji, wypada serialowa wersja „My, dzieci z dworca ZOO”, która właśnie pojawiła się na HBO GO? Dziękujemy, że wpadłeś/-aś do nas poczytać o filmach i serialach. Pamiętaj, że możesz znaleźć nas, wpisując adres „My, dzieci z dworca ZOO” swoją premierę miały pod koniec lat 70. (w Polsce w wydaniu książkowym pojawiły się niemal dekadę później) i od tamtej pory historia Christiane F. oddziałuje na wyobraźnię kolejnych pokoleń czytelników. Nastolatkowie sięgają po nią skuszeni obietnicą kontrowersyjnego spektaklu, pełnego seksu i narkotykowych tripów, przez co ugruntowują jej kultowy status. Z tego powodu z przenoszeniem opowieści na ekran wiąże się wiele pułapek. Trzeba przetłumaczyć obecne w niej wątki na współczesny język, jednocześnie nie zatracając jej istoty. Uli Edel miał zadanie ułatwione. W 1981 roku nie musiał szukać nowych kontekstów, wystarczyło jedynie przyśpieszyć narrację, wybrać odpowiednie linie fabularne, aby móc oddać sens książki. Cztery dekady później sprawa jest już o wiele bardziej skomplikowana. Zmieniły się czasy, a wraz z nimi oczekiwania i kompetencje odbiorcze widzów. Twórcy serialu stanęli więc przed nie lada wyzwaniem i zrobili wszystko, aby jemu podołać. Tak jak Edel rezygnują ze znanej z książki przydługiej ekspozycji. W oryginale 12-letnia Christiane zaczyna swoją przygodę z narkotykami od haszyszu, potem sięga po tabletki i psychodeliki, aż w końcu upadla się heroiną. Ośrodek dla młodzieży, klub Sound i tytułowy dworzec ZOO jawią się w tym wypadku kolejnymi kręgami piekła. Zarówno w filmie, jak i nowej produkcji tego nie ma. W serialu po krótkim wstępie od razu trafiamy do Sounda i protagonistka szybko sięga po, jak sama to nazywa, „h”. Jakby pełna nazwa narkotyku była przekleństwem, a wypowiedzenie jej miało być ostatecznym dowodem ich upadku, bohaterowie ciągle korzystają z tego skrótowca. Z wyjątkiem ostatniego odcinka, to zawsze jest „h”, której zażycie okazuje się niczym „stanie na zimnie i okrycie się ciepłym kocem”. Jak to się rozwija, wszyscy dobrze wiemy. Jest fajnie, przyjemnie, aż postacie sięgają dna, zaczynają się prostytuować za działkę i próbują znaleźć wyjście z sytuacji, w jakiej się znaleźli. W przeciwieństwie do Edela, twórcy serialu mają czas, aby pokazać relacje rodzinne nastolatków. Poznajemy stosunek Christiane do ojca, który dopóki nie okazuje się przemocowcem jak w książce, wzbudza naszą sympatię i uwodzi swoim chłopięcym urokiem. Upadek protagonistki, wzorem oryginału nierozerwalnie wiąże się z rozpadem związku rodziców. Stopniowo odkrywamy też powody, dla jakich inne postacie zdecydowały się sięgnąć po narkotyki. Stella próbuje uciec od matki alkoholiczki, Babsi ma dość etykiety wyższych sfer, a Benno nie może dogadać się ojcem. Powoli zatapiamy się w świecie ich wszystkich, bo każdy i każda z nich jest pełnowymiarowym bohaterem ze zrozumiałym i wiarygodnym portretem psychologicznym. Annette Hess i jej współpracownicy jak mogą starają się podkreślić uniwersalizm swojej historii, obdarzając ich cechami, z jakimi może utożsamiać się dzisiejsza młodzież. Chcą uwspółcześnić opowieść, tak aby była atrakcyjna dla młodego odbiorcy. My, dzieci z dworca ZOO/HBO Wspomniany Benno jest odpowiednikiem książkowego Detlefa i wplątuje się w podszytą homoseksualną fascynacją relację z Michim, a matka Christiane wydaje się typowo współczesną kobietą niezależną, która nie potrzebuje mężczyzny, aby czuć się spełnioną. Podobnych uaktualnień opowieści jest oczywiście więcej. Najbardziej jednak odczuwalne są za sprawą ścieżki dźwiękowej. Klimat epoki, w jakiej rozgrywa się akcja oddaje chociażby Changes Davida Bowiego, ale obok niego równie dobrze brzmi Chandelier w nowej aranżacji, czy dobrze nam znane Dog Days Are Over w wykonaniu Florence + The Machine. Taki misz masz tematyczny i muzyczny wydobywa z opowieści nowe znaczenia i pozwala nam spojrzeć na nią w zupełnie nowym kontekście. Jednakże od strony wizualnej twórcy jednocześnie odzierają ją z większości ładunku emocjonalnego. Berliński underground hipnotyzuje feerią barw i stroboskopowym światłem, ale jednocześnie razi niewiarygodną sterylnością. Edel próbował znaleźć filmowy ekwiwalent dla brutalnie realistycznego języka książki. Dlatego ludzie na dworcu ZOO poruszali się niczym zombie, ubrania były poszarpane, a stan czystości publicznych toalet pozostawiał wiele do życzenia. Zarówno po lekturze, jak i obejrzeniu produkcji czuło się nieodpartą potrzebę pójścia pod prysznic, aby zmyć z siebie wszechobecny w treści brud. W serialu tego nie uświadczymy. Postacie ciągle prezentują się jak z okładek kolorowych czasopism, Christiane i jej przyjaciele chodzą w czyściutkich ciuchach, a szalety powalają higieniczną bielą. Świat przedstawiony nie jest odpychający, a kuszący i nęcący. Kolejne dramaty rozgrywają się w sterylnych przestrzeniach, nie ma tu obrzydliwych wymiocin, czy innych fekaliów. Pomimo podejmowanego tematu jest miło i przyjemnie. Brak tu jakiegokolwiek ciężaru emocjonalnego, co zubaża wydźwięk poruszając historii. Twórcy starają się to nadrobić i ewidentnie bardziej niż na realizmie zależy im, aby oddać stan psychiki i ducha bohaterów. My, dzieci z dworca ZOO/HBO Annette Hess i jej współpracownicy wybierają język nadmiaru. Wzbogacają opowieść licznymi metaforami. W uniesieniu w Soundzie bohaterowie rzeczywiście wznoszą się ku sufitowi, Babsi jest mrocznym korytarzem ściągana na dno, a zjeżdżająca w dół winda staje się odpowiednikiem autostrady do piekła, którą podąża protagonistka. Twórcy nasączają narrację surrealizmem, wybierając stylistykę znaną z „Requiem dla snu”. „My, dzieci z dworca ZOO” o wiele lepiej by jednak działały, gdyby poszli ścieżką wyznaczoną przez Danny’ego Boyle’a i jego „Trainspotting”. W tym jednak kształcie serial jest przyjemny w oglądaniu, ale nie zmusi nas do głębszych przemyśleń. Pozostawi po sobie mgliste, aczkolwiek miłe wspomnienie. A chyba nie o to chodziło dziennikarzom „Sterna”, kiedy spisywali historię Christiane F. Wszystkie odcinki „My, dzieci z dworca ZOO” obejrzycie na HBO GO. Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj serwis w Google News. The post Wybierz życie. Recenzja serialu „My, dzieci z dworca ZOO” dostępnego na HBO GO appeared first on .
Komentarze do: My Dzieci z Dworca Zoo DTS 5. 1. Film dający do myślenia. Ku przestrodze dla Was młode pokolenie. Wiadomo, życie stoi przed Wami otworem, ale po co je sobie uprzykrzać. Książka jeszcze lepsza, przemieli Was po podłodze, czytałem w latach 90 i mocno utkwiła w pamięci. Odpowiedz. Ogółem film był do przeżycia, osobiście oceniłam go na 'dobry'. Jednak to zakończenie było takie nagłe, niespodziewane, że szok. Ominęli naprawdę baardzo dużo, czas tracili za bardzo na pokazywanie miasta, na początku jazdę pociągiem i pokazywaniem właściwie otoczenia i sam koncert Dawida Bowie. Ile scen by zdążyli więcej ująć? Naprawdę sporo rzeczy zostało ominiętych - choćby odwyk w dobrani całkiem dobrze. Główna bohaterka była podobna do samej Christiane; była bardzo szczupła, tak jak i ona i ogólnie można było ją przeżyć. Osobiście ją nawet polubiłam. ;).. no jak to każdy film, no cóż - musieli trochę ominąć, bo książka jest spora, a wszystkiego na pewno by w 2-godzinnym filmie nie jak Wy sądzicie? .
  • tmmpu22p68.pages.dev/222
  • tmmpu22p68.pages.dev/112
  • tmmpu22p68.pages.dev/137
  • tmmpu22p68.pages.dev/20
  • tmmpu22p68.pages.dev/388
  • tmmpu22p68.pages.dev/310
  • tmmpu22p68.pages.dev/287
  • tmmpu22p68.pages.dev/263
  • tmmpu22p68.pages.dev/274
  • recenzja filmu dzieci z dworca zoo